Dochodziła godzina osiemnasta,
kiedy Abigail razem z Austinem dojechali wraz z matką pod jej dom. Chłopak z
pochmurną miną wysiadł z auta, otworzył bagażnik i mozolnie zaczął wyciągać z
niego walizki. Abbie, w przeciwieństwie do brata, humor jak najbardziej
dopisywał i mimo, że już bardzo tęskniła za Los Angeles to starała się robić
dobrą miną do złej gry. Do tego za dwie godziny była umówiona z Ruby, której
nie widziała od przeszło pół roku. Co więcej, przyjaciółka obiecała zabrać
dziewczynę na imprezę mającą na celu pożegnanie wakacji. Organizowana była ona
przez chłopaka, który nazywał się Liam Manson - ponoć słynął z hucznych domówek, takich, jakie
Abigail zawsze uwielbiała.
Widząc, jak Austin męczy się z
jedną ze swoich walizek zaśmiała się i spojrzała na niego z politowaniem. Co
jak co, ale brat Abigail miał zdecydowanie więcej rzeczy on niej samej. Gdy już
weszli do środka dziewczyna poczuła przyjemny zapach ciasta bananowego, które
Liz zawsze piekła im na powitanie. Był to niemal rytuał. Zanim kobieta wyjechała
na lotnisko by odebrać dzieci wyjmowała ciasto z piekarnika, a gdy tylko
wchodzili do domu siadali przy stole i zjadali wszystko co do ostatniego
okruszka. Tym razem Austin jednak zaniechał tradycji, gdyż zamiast do kuchni,
skierował się do swojego pokoju.
-Przejdzie mu – powiedziała
Abigail widząc zasmuconą twarz matki.
-Myślałam, że to ty będziesz
miała większe problemy z pogodzeniem się z wyprowadzką – powiedziała szczerze
Liz. Abbie tylko wzruszyła ramionami i zajęła się konsumpcją kolejnego kawałka
ciasta.
~*~
Blondynka stała przed lustrem
poprawiając rękami swoje gęste, kręcone włosy. Wyglądały tego dnia dokładnie
tak, jak powinny. Abigail założyła na siebie swoją ulubioną, obcisłą małą
czarną oraz trampki, które na tego typu imprezy nadawały się znacznie lepiej
niż szpilki. Dziewczyna nigdy nie rozumiała nastolatek ubierających obcasy na
domówki. W końcu nie było to spotkanie przy ciastku i gorącej czekoladzie, ale
raczej zbiorowe picie alkoholu i przede wszystkim tańczenie, a wiadomo, że po
kilku piwach trudno jest utrzymać równowagę nawet na płaskich podeszwach.
Kiedy Abigail usłyszała dzwonek
do drzwi zarzuciła jasny sweterek na plecy, do ręki chwyciła małą torebkę na
najniezbędniejsze rzeczy i zeszła na dół. Ruby czekała na nią już w salonie i
gdy tylko ich oczy się spotkały rzuciły się sobie w ramiona.
-Tyle mam ci do opowiedzenia! –
Westchnęła przejęta rudowłosa gdy wraz z przyjaciółką znalazły się na
chodniku.
I zaczęło się. Ruby była chyba
najbardziej gadatliwą osobą, jaką Abigail kiedykolwiek znała. Nawet jej najlepsza
przyjaciółka z Los Angeles Tara, która słynęła z gadulstwa, nie miałaby szans z
rudowłosą, gdyby stanęły do pojedynku o to, kto dłużej będzie prowadził
monolog.
-Wiem, że poszło mi świetnie –
przerwała Ruby – ale przecież wszyscy są na swój sposób dobrzy – westchnęła. –To
tylko świąteczny koncert, ale w końcu tutaj aż roi się od łowców talentów.
Każda okazja się liczy!
-Jeśli będziesz naprawdę bardzo
dobra, to nie potrzebny ci żaden koncert – zaśmiała się Abigail a rudowłosa
zawtórowała przyjaciółce, mimo, że dalej bardzo zależało jej na występie.
Zbliżała się już dwudziesta,
kiedy dziewczyny doszły do miejsca, w którym miała odbyć się impreza.
Oczywiście wiele osób bawiło się już w najlepsze, jednak Ruby wyznała, że sporo
nastolatków ma się dopiero zjawić. Przyjaciółki udały się w stronę altany i
zajęły miejsce na ławce obok niewielkiego stolika, który cały obłożony był
pustymi jednorazowymi kubeczkami. Ruby wyciągnęła z torby trzydziestoprocentową
wódkę o smaku mango i pomachała nią Abigail przed nosem, na co blondynka
szeroko się uśmiechnęła.
-Można to potraktować jako
powitanie w Nashville. – Powiedziała rudowłosa sięgając po sok pomarańczowy,
który wcześniej ustawiła na stole. – Oczywiście, to jeszcze nie wszystko. Jak
tylko przyjdzie więcej ludzi, postaram się załatwić nam szampana. W końcu
trzeba świętować kulturalnie i z klasą – zaśmiała się dźwięcznie Ruby, a Abbie
klasnęła w dłonie dając swojej przyjaciółce znak, że czas zacząć zabawę.
~*~
Po wypiciu kilku dużych łyków
wódki i zapiciu ich sokiem butelka była całkowicie pusta. Abigail czuła
przyjemne ciepło rozchodzące się po jej ciele i wiedziała, że gdyby tylko
próbowała wstać miałaby z tym nie lada problem. Ruby, tak jak wcześniej powiedziała,
załatwiła dla dziewczyn również szampana, którego wypiły jeszcze szybciej, niż
wcześniejszy trunek.
Muzyka dudniła w uszach
blondynki, a świat wokół niej zaczynał wirować. Uwielbiała to uczucie. Chciało
jej się śmiać, skakać i piszczeć z radości. Ludzi zebrało się już tak dużo, że
trudno było znaleźć sobie wolną przestrzeń, nawet na ławce, na której razem z
Ruby siedziały od początku imprezy zaczynało robić się niewygodnie.
Abigail bez słowa podniosła się z
miejsca i zaśmiała sama do siebie czując, że zaraz runie na ziemię. Nie stało
się to jednak, więc blondynka zaczęła iść przed siebie dziarskim krokiem co
chwilę mijając obściskującą się parę, lub kogoś w jeszcze gorszym stanie niż
ona sama. Wejście do domu było zablokowane, więc nie wiele myśląc dziewczyna
udała się w stronę największego tłumu. Nie można już tego było nazwać
tańcem – każda osoba po prostu skakała w rytm muzyki obijając się co jakiś
czas o kogoś innego. Skojarzyło się to Abigail z koncertem rokowym, na co
donośnie się zaśmiała nie zważając na to, czy ktoś się na nią patrzy. W końcu
była pijana, tak jak wszyscy inni dookoła niej.
~*~
Impreza trwała w najlepsze.
Justin spojrzał na swojego przyjaciela Liama, organizatora domówki, leżącego na
trawie z błogim uśmiechem na twarzy. Brunet sam był już po kilku piwach, jednak
zdawał sobie sprawę z tego, że prezentuje się dużo lepiej niż Manson. Wstał w
końcu z kanapy i wyszedł na zewnątrz. Czuł się już na tyle dobrze, że mógł w
końcu zająć się zabawą a przede wszystkim, jak na niego przystało, znalezieniem
nowej partnerki. O Jessice zapomniał już po pierwszym piwie, kiedy patrzył się
na dziewczyny wchodzące na podwórko jego przyjaciela.
Rozejrzał się dookoła starając
się skupić na jednej konkretnej osobie, jednak po takiej ilości alkoholu
wiadome było, że nie będzie to do końca możliwe. Podszedł więc do pierwszej
lepszej dziewczyny odstającej od grupy. Przyjrzał jej się dokładniej dopiero
wtedy, kiedy znalazł się już całkowicie blisko. Szczupła, wysoka blondynka o
kręconych, długich włosach. Ubrana była dość skąpo, co jak najbardziej
przypadło brunetowi do gustu. Dziewczyna dopiero po chwili zdała sobie sprawę z
obecności Justina i uśmiechnęła się szeroko w stronę chłopaka.
Widział po jej oczach, że podobnie jak on, nie jest już trzeźwa – było mu to jak
najbardziej na rękę.
-Znamy się? – Zapytała blondynka,
a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Chyba nie mieliśmy okazji –
brunet odwzajemnił uśmiech dziewczyny. Czuł, że szybko musi sobie kogoś
znaleźć, ponieważ hormony dawały mu się jak najbardziej we znaki.
-Abigail – powiedziała dziewczyna
wyciągając rękę w stronę Justina. Chłopak chwycił dłoń blondynki i przyciągnął
ją do siebie składając namiętny pocałunek na jej ustach. Trwało to zaledwie
kilka sekund ponieważ dziewczyna szybko odsunęła się od Justina i posłała mu
przepraszające spojrzenie, po czym oddaliła się od chłopaka chwiejnym krokiem.
Brunet przypatrywał się jej jeszcze przez chwilę, a kiedy Abigail zniknęła z
jego pola widzenia zaklął pod nosem i poszedł w drugą stronę rozglądając się na
boki. Kiedy zobaczył Veronicę, dziewczynę, przez którą Jessica z nim zerwała,
bez wahania podszedł do niej i objął ją w pasie. Blondynka zaraz po tym, jak
zorientowała się, że Justin składa krótkie pocałunki na jej szyi chwyciła go za
rękę i pociągnęła w stronę głównego wejścia do domu Liama.
~*~
Abigail miała duże szczęście, że
jej matka była ogromnym śpiochem i przeważnie już od godziny dziesiątej leżała
w łóżku jak zabita. Blondynka weszła po cichu do kuchni i zapaliła światło.
Kiedy w końcu znalazła małe pudełeczko z witaminą C uśmiechnęła się sama do
siebie. Wysypała sobie trzy tabletki na rękę i zapiła wodą. Był to jej stary
sposób na zwalczenie kaca. Duża ilość witaminy sprawiała, że budziła się
rześka, jakby nic wcześniej nie wypiła, podczas gdy większość osób na następny
dzień przeżywała katusze.
Udała się do swojego pokoju i
bezwładnie opadła na łóżko. Leżąc na pościeli niezdarnie ściągnęła z siebie
sukienkę wyginając się przy tym w każdą możliwą stronę. W pokoju panował
zaduch, dziewczyna budziła się regularnie co kilkanaście minut, jednak jej
ciało było zbyt obolałe, żeby mogła wstać i otworzyć okno. Przeżywała to już
nie raz w tym ocieplanym z każdej strony drewnianym domu, jednak Liz się tym
zachwycała, więc dziewczyna ani razu nie skomentowała duchoty, jaka przeważnie
panowała w środku – szczególnie w wakacje.
Na następny dzień zaczynała się
szkoła. Na całe szczęście Abigail miała spędzić w niej już ostatni rok. Czasami
żałowała, że wybrała klasę, w której będzie musiała uczyć się przez rok dłużej,
ale być może miało wyjść jej to na dobre. W końcu gdyby skończyła szkołę tak
jak większość osób w Stanach, to musiałaby prędzej udać się do szkoły wyższej,
co nieco ją przerażało, gdyż nie miała pojęcia, co będzie robić w życiu.
Czasami wydawało jej się, że skończy jako pracownik w McDonald’s albo KFC, co
zapewne na początku byłoby zabawne, ale potem przeistoczyłoby się w istny
koszmar.
Kiedy zadzwonił budzik nastawiony
na godzinę siódmą blondynka niechętnie rozchyliła powieki i z rezygnacją
sięgnęła po telefon leżący na szafce nocnej. Wyłączyła alarm i westchnęła
cicho. Miał to być dopiero pierwszy dzień, a już czuła ogromną niechęć. Przez
następne kilka miesięcy miała wstawać wcześnie rano i użerać się z
nauczycielami, których jeszcze nawet nie poznała, ale znając jej mentalność i
charakter pewnie szybko popadnie z nimi w liczne konflikty. Abigail nie była nigdy
złą uczennicą, ale nigdy też się nie wybijała, nie była arogancka w stosunku do
starszych, ale za to potrafiła dość dobitnie wyrazić swoje zdanie na jakiś
temat i nie z godzić się czymś powiedzianym przez nauczyciela – dlatego właśnie
narażała się na złowrogie spojrzenia ze strony profesorek i profesorów. Jedyna
rzecz, na jaką miała nadzieję, było poznanie nowych, fajnych osób, z którymi
mogłaby się trzymać. Na imprezie u Liama nie poznała nikogo interesującego, a
po dość niedorzecznym incydencie z brunetem, którego nawet nie znała, blondynka
bawiła się jedynie w towarzystwie Ruby.
Abigail zeszła na dół. W kuchni
panowała niemal idealna cisza. Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy rozkoszując
się spokojem. Trwało to zaledwie kilka sekund, gdyż do pomieszczenia
wmaszerował Austin.
-Mógłbyś się czasem ciszej
zachowywać. – Mruknęła pod nosem blondynka, na co brat odpowiedział jej
ironicznym uśmiechem, co tylko ją zdenerwowało. – Kretyn – dodała po chwili.
~*~
Od autorki: wybaczcie, że tak długo zajęło mi dodanie rozdziału, ale biłam się z własnymi myślami dotyczącymi prowadzenia tego bloga. Zdecydowałam jednak, że na pewno mi to nie zaszkodzi, więc mogę spróbować. Nie chcę, aby to opowiadanie było długie, jest to po prostu coś, co piszę sobie na boku wyłącznie dla własnej satysfakcji. Dziękuję za komentarze, czekajcie cierpliwie na następny rozdział!